1/02/2016

struggles

Napiszę o czymś, co jest dla mnie trudne i dość osobiste. Ale przecież na świecie może być dużo osób z takim samym problemem... W grupie łatwiej.

Mam bardzo silną alergię, którą objawia się zmianami skórnymi, szczególnie na dłoniach. Od małego chodziłam po lekarzach, stosowałam różne terapie, i co? Zawsze to samo. ,,Tak już Pani ma”, ,,Nic nie da się zrobić”, ,,Może kiedyś samo przejdzie.” I tak całe życie trochę się męczę i wiem, jak wielki wpływ choroba może mieć na pewność siebie i samoocenę. Dlatego postanowiłam podzielić się moim doświadczeniem. A nóż widelec komuś pomoże.

Jestem uczulona na chemiczne składniki w żywności. Czyli w dzisiejszych czasach prawie na wszystko. Pomagają mi maści sterydowe, a choroba uderza ze zdwojoną siłą parę razy do roku z przyczyn bliżej nie znanych (,,Może genetycznych” – opinia ,,ekspertów”). Skóra dłoni robi się zaczerwieniona, cała popękana i strasznie, strasznie swędzi. Nawet jak jej nie dotykam, tworzą się ogniska zapalne, a wielka czerwona plama na dłoniach nie jest najpiękniejszą rzeczą.

Chorób, które w pewien sposób wpływają na to, jak wyglądamy są tysiące. I miliony ludzi, którzy czują się przez to put down. Przez całe życie oprócz tej recepty od lekarza, zawsze miałam własną receptę na radzenie sobie z chorobą. Taką bardziej psychologiczną. I choć ciągle się wściekam, przeklinam mój defekt, w myślach krzyczę ,,Dlaczego, do cholery, ja?”, trochę łatwiej mi zaakceptować chorobę jako część tego, kim jestem.

Są dwa wyjścia. Pierwsze to poddać się beznadziei, zamknąć się we własnej skorupie i żyć tak skulonym, przestraszonym, zaszczutym przez własny organizm. Druga to stanąć naprzeciw chorobie i odnaleźć w niej szansę na zebranie w sobie ogromnej siły.

Choroba może nas wzmocnić. Szczególnie taka, która nas w jakiś sposób szpeci. Sama wiele razy stawałam przed lustrem i widziałam, brzydką, schorowaną dziewczynkę. Dzieci w przedszkolu bały się trzymać mnie za rękę w parze, potem w szkole o randkach nawet nie marzyłam. Bo byłam przestraszona i przekonana, że mam wypisane na czole ,,Uszkodzony towar”.

Ale znalazłam w sobie siłę, by powoli wyjść z tej świadomości. Z biegiem lat się nauczyłam, że to nie jest powód do wstydu. Bo co ja takiego zrobiłam złego, żeby się aż tak wstydzić? Nie zachorowałam też specjalnie. Jest to coś, co po prostu mi się przytrafiło i zamiast pogardy powinno wywoływać empatię. A ci, którzy patrzą się na ciebie krzywym okiem po prostu nie są warci ani ciebie, ani twojego czasu.

Uświadomili mnie w tym rodzina i przyjaciele. Ci ludzie, którzy pomimo trochę nadszarpniętej życiem obudowy widzą we mnie po prostu człowieka. Akceptują chorobę i wspierają w walce. Prawią komplementy, widzą inne piękno, niż tylko to zewnętrzne. Takimi ludźmi powinniśmy się otaczać. Tacy dodadzą nam skrzydeł i pomogą odnaleźć czasem zagubioną pewność siebie.

Dzisiaj czuję się piękna, bo piękno zaczyna się w głowie. Oczywiście, choroba jest dalej ogromnym dyskomfortem. Dalej spędza mi sen z powiek. Ale wybieram żyć pomimo choroby, a nie żyć z nią.


1 komentarz:

  1. Najważniejsze to zaakceptować siebie samą. Gratuluję, że Ci się to udało :-) Śmiało możesz być z siebie dumna!

    OdpowiedzUsuń