Napiszę
o czymś, co jest dla mnie trudne i dość osobiste. Ale przecież na
świecie może być dużo osób z takim samym problemem... W grupie
łatwiej.
Mam
bardzo silną alergię, którą objawia się zmianami skórnymi,
szczególnie na dłoniach. Od małego chodziłam po lekarzach,
stosowałam różne terapie, i co? Zawsze to samo. ,,Tak już Pani
ma”, ,,Nic nie da się zrobić”, ,,Może kiedyś samo przejdzie.”
I tak całe życie trochę się męczę i wiem, jak wielki wpływ
choroba może mieć na pewność siebie i samoocenę. Dlatego
postanowiłam podzielić się moim doświadczeniem. A nóż widelec
komuś pomoże.
Jestem
uczulona na chemiczne składniki w żywności. Czyli w dzisiejszych
czasach prawie na wszystko. Pomagają mi maści sterydowe, a choroba
uderza ze zdwojoną siłą parę razy do roku z przyczyn bliżej nie
znanych (,,Może genetycznych” – opinia ,,ekspertów”). Skóra
dłoni robi się zaczerwieniona, cała popękana i strasznie,
strasznie swędzi. Nawet jak jej nie dotykam, tworzą się ogniska
zapalne, a wielka czerwona plama na dłoniach nie jest najpiękniejszą
rzeczą.
Chorób,
które w pewien sposób wpływają na to, jak wyglądamy są tysiące.
I miliony ludzi, którzy czują się przez to put down. Przez całe
życie oprócz tej recepty od lekarza, zawsze miałam własną
receptę na radzenie sobie z chorobą. Taką bardziej psychologiczną.
I choć ciągle się wściekam, przeklinam mój defekt, w myślach
krzyczę ,,Dlaczego, do cholery, ja?”, trochę łatwiej mi
zaakceptować chorobę jako część tego, kim jestem.
Są
dwa wyjścia. Pierwsze to poddać się beznadziei, zamknąć się we
własnej skorupie i żyć tak skulonym, przestraszonym, zaszczutym
przez własny organizm. Druga to stanąć naprzeciw chorobie i
odnaleźć w niej szansę na zebranie w sobie ogromnej siły.
Choroba
może nas wzmocnić. Szczególnie taka, która nas w jakiś sposób
szpeci. Sama wiele razy stawałam przed lustrem i widziałam,
brzydką, schorowaną dziewczynkę. Dzieci w przedszkolu bały się
trzymać mnie za rękę w parze, potem w szkole o randkach nawet nie
marzyłam. Bo byłam przestraszona i przekonana, że mam wypisane na
czole ,,Uszkodzony towar”.
Ale
znalazłam w sobie siłę, by powoli wyjść z tej świadomości. Z
biegiem lat się nauczyłam, że to nie jest powód do wstydu. Bo co
ja takiego zrobiłam złego, żeby się aż tak wstydzić? Nie
zachorowałam też specjalnie. Jest to coś, co po prostu mi się
przytrafiło i zamiast pogardy powinno wywoływać empatię. A ci,
którzy patrzą się na ciebie krzywym okiem po prostu nie są warci
ani ciebie, ani twojego czasu.
Uświadomili
mnie w tym rodzina i przyjaciele. Ci ludzie, którzy pomimo trochę
nadszarpniętej życiem obudowy widzą we mnie po prostu człowieka.
Akceptują chorobę i wspierają w walce. Prawią komplementy, widzą
inne piękno, niż tylko to zewnętrzne. Takimi ludźmi powinniśmy
się otaczać. Tacy dodadzą nam skrzydeł i pomogą odnaleźć
czasem zagubioną pewność siebie.
Dzisiaj
czuję się piękna, bo piękno zaczyna się w głowie. Oczywiście,
choroba jest dalej ogromnym dyskomfortem. Dalej spędza mi sen z
powiek. Ale wybieram
żyć pomimo
choroby,
a nie żyć z nią.